1. Artykuł Piotra Sobolewskiego „Requiem dla miasta czyli polski gen samozagłady”.
2. Wywiad z profesorem Aleksandrem Krawczukiem. Każda władza miała swoich historyków. „Przedruk” z tygodnika „Przegląd”.
3. Wywiad z profesorem Wojciechem Lamentowiczem, prawnikiem, politykiem, dyplomatą, posłem na sejm II kadencji, wykładowcą akademickim. Quo vadis Europo?!
4. Wywiad z Panem Kazimierzem Piechowskim, więźniem hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau i uciekinierem z tego obozu. Obyś żył w ciekawych czasach!
*
Piotr Sobolewski
„Requiem dla miasta czyli polski gen samozagłady”.
Każdemu jako tako obeznanemu z historią naszego Kraju trudno zaiste oprzeć się wrażeniu, że Polacy wyposażeni zostali przez naturę w dodatkowy gen popychający ich ku samozagładzie. Przykładów postępowania przypominającego zbiorowy amok wiodącego do spektakularnych katastrof periodycznie nas dotykających, jest w naszej historii dostatek wielki. Dla zilustrowania postawionej tezy pozwolę sobie posłużyć się – krótką z konieczności – analizą największej bodaj tragedii w naszych dziejach jaką było Powstanie Warszawskie , ku czemu skłania także przypadająca 17 stycznia rocznica wyzwolenia Warszawy. Postaram się pokrótce przedstawić jak wyglądały kulisy podjęcia owej samobójczej decyzji o wywołaniu powstania w sercu milionowego miasta oraz w jakich uwarunkowaniach działali ówcześni decydenci.
Obowiązującymi dla polskiego podziemia wytycznymi w zakresie walki z okupantem, była datowana na 27.X.1943 roku Instrukcja Rządu i Naczelnego Wodza zakładająca organizację lokalnych powstań synchronizowanych z posuwaniem się na zachód Armii Czerwonej, określonej mianem „Akcji Burza”. Z owego planu wyłączone zostały duże miasta – walkę o nie przewidywano wyłącznie w wypadku ogłoszenia powstania powszechnego. Decyzja ta podyktowana była chęcią – jak zapisano to w cytowanym dokumencie –„ … oszczędzenia bezbronnej ludności i ochrony historycznych budowli”. Rzecz dotyczyła przede wszystkim Warszawy. Z przyczyn politycznych w czerwcu 1944 roku dowództwo AK zdecydowało o włączeniu do „Akcji Burza” dużych miast, pomimo wcześniejszych ( jakże zasadnych! ) obaw co do konsekwencji podjęcia takiego kroku. Decyzja ta NADAL nie dotyczyła jednak Warszawy, stąd też wycofano stamtąd część najlepiej uzbrojonych oddziałów. Warszawskie oddziały AK koncentrowano poza Warszawą , skąd miały atakować tylne straże niemieckie wycofujące się z miasta. Nie zaopatrywano także Stolicy w broń pochodzącą ze zrzutów, a będące na miejscu uzbrojenie sukcesywnie stamtąd wywożono. I tak 7 lipca 1944 roku z rozkazu gen. T. Bora –Komorowskiego 900 pistoletów maszynowych wraz z amunicją przekazano do okręgów wschodnich – kolejnej wysyłki dokonano w drugiej dekadzie lipca.
Tymczasem „Akcję Burza” zaczęto realizować na terenach wyzwalanych przez Armię Czerwoną leżących na wschód od „Linii Curzona” przyjętej przez „Wielką Trójkę” w Teheranie jako wschodnia granica Polski. W oparciu o te ustalenia Rosjanie rozbrajali ujawniające się oddziały AK odmawiające wcielenia do I Armii Wojska Polskiego – próby oporu kończyły się ich rozbiciem i masowymi zsyłkami opornych. Należy dodać, że owe działania, zgodne były z ustaleniami z Teheranu i w pełni akceptowane przez Aliantów Zachodnich, którzy równocześnie naciskali na Rząd Emigracyjny w Londynie by ten wszelkie planowane działania zbrojne ( w tym plany powstania w Warszawie ) konsultował i uzgadniał z Rosjanami, oraz szukał porozumienia w sprawie utworzenia wspólnego rządu z PKWN. Oczywiście realizacja tak postawionych postulatów oznaczała dla Rządu Londyńskiego koniec nadziei na przejęcie władzy w Polsce po zakończeniu wojny, a że tonący brzytwy się chwyta …
W zaistniałej sytuacji Delegat Rządu na Kraj – Stanisław Jan Jankowski wspólnie z dowódcą AK, gen. Tadeuszem Borem – Komorowskim zdecydowali o wywołaniu powstania w Warszawie, co miało postawić zachodnich sojuszników wobec faktów dokonanych.
Czym dysponowali pomysłodawcy owej katastrofalnej decyzji dla realizacji swoich planów? Warto w tym miejscu przyjrzeć się zestawieniu zakładanych przez nich celów z będącymi do dyspozycji środkami ich realizacji.
Należy zaznaczyć, że do 25 lipca 1944 roku w Komendzie Głównej AK nie posiadano ŻADNEGO planu ewentualnych działań powstańczych. Sporządził takowy – z konieczności będąc pod presją czasu „na kolanie” – płk Antoni Chruściel ( „Monter” ) .
Oto założenia planu operacji Okręgu Warszawskiego AK pod kryptonimem „Niagara”:
1.Opanowanie w pierwszej kolejności miejskich arterii komunikacyjnych i mostów na Wiśle umożliwiających połączenie z Pragą oraz odcięcie jednostek warszawskiego garnizonu od rozwiniętych na przedmieściach i w głębi kraju.
2.Opanowanie dworców kolejowych oraz lotnisk na Mokotowie i Bielanach.
3.Zdobycie radiostacji w Raszynie oraz central telefonicznych, elektrowni i stacji filtrów
4.Zdobycie magazynów uzbrojenia i sprzętu wojskowego
5.Zdobycie koszar i umocnionych stanowisk niemieckich oddziałów oraz zniszczenie ich siły żywej
6.Zorganizowanie obrony na wschodnich krańcach Pragi i w zachodniej części miasta od Bielan do Siekierek
Ogółem do zdobycia wyznaczono 362 obiekty cywilne i 182 wojskowe.
A czym dysponowano do realizacji tak zdefiniowanych zadań?
Zacznijmy od żołnierzy. Warszawski Okręg AK nominalnie liczył około 50 tysięcy zaprzysiężonych żołnierzy ( w tym prawie 5 tysięcy kobiet ) , ale byli to o ogromnej większości bardzo młodzi ludzie około 20 roku życia mający za sobą wyłącznie przeszkolenie teoretyczne. W oddziałach taktycznych, przygotowanych do walki było jedynie 33,5 tysiąca żołnierzy z tego w lewobrzeżnej części miasta 11,5 tysiąca, 11 tysięcy w powiecie warszawskim i 6 tysięcy na Pradze.
Nie lepiej rzecz się przedstawiała z posiadanym uzbrojeniem. Dysponowano 2410 karabinami, 130 ręcznymi karabinami maszynowymi, 39 ciężkimi karabinami maszynowymi, 608 pistoletami maszynowymi, 2818 pistoletami, 21 karabinami przeciwpancernymi, 4 granatnikami, 6 moździerzami, 2 działkami przeciwpancernymi, 45 tysiącami granatów ręcznych i 12 tysiącami butelek z benzyną. Środki łączności stanowiło 14 radiostacji wraz ze źródłami zasilania. Posiadano ponadto 14 zestawów narzędzi chirurgicznych dla szpitali polowych i 60 tysięcy opatrunków osobistych a w magazynach znajdowało się 90 tysięcy dziennych racji żywnościowych. Do posiadanej broni zgromadzono po 190 naboi do każdego karabinu, po 30 do pistoletów maszynowych, 2300 do ckm i po 500 do rkm. Mogło to od biedy wystarczyć na 2 – 3 dni walki.
Trzeba pamiętać, że w planowanych walkach ulicznych o umocnione gmachy broń krótka była całkowicie nieprzydatna, posiadanego uzbrojenia wystarczało zatem do wyposażenie około 3300 ludzi, czyli pomiędzy 10 a 20 % całego stanu osobowego. Pozostałe 80 – 90% żołnierzy należało traktować jako bezbronną rezerwę. Zresztą nawet i te – więcej niż skromne – środki walki nie znalazły się w godzinie „W” w rękach powstańców, gdyż chaos towarzyszący wydaniu decyzji o podjęciu walki spowodował, że ostatecznie w momencie wybuchu powstania do walki przystąpiło nie więcej niż 3000 słabo uzbrojonych powstańców. Podzielmy tą „armię” na wyznaczone do zdobycia 544 obiekty – wychodzi, że każdy z nich miało szturmować … nieco więcej niż 5 żołnierzy ! A jak na tym tle prezentowały się siły potencjalnego przeciwnika?
Już w nocy z 1 na 2 sierpnia 1944 roku dowódca niemieckiego garnizonu gen. por. Reiner Stahel dysponował 20 tysiącami znakomicie uzbrojonych żołnierzy z tego 16 tysiącami w lewobrzeżnej części miasta. Jak widać już na starcie stosunek biorących udział w walce sił obu stron kształtował się jak 6 : 1 na korzyść Niemców. Oczywiście dysproporcje w uzbrojeniu i zaopatrzeniu obu stron konfliktu w broń, amunicję, żywność i środki sanitarne była jeszcze wielokrotnie większa.
Na co zatem liczono decydując się na podjęcie tej samobójczej – by nie rzec zbrodniczej – decyzji ? Może na czynnik zaskoczenia? Nic podobnego. Niemcy już od czerwca 1944 roku spodziewali się powstania a od 29,07,44 wręcz oczekiwali na jego wybuch. 31 lipca 44 gdy w KG AK jeszcze nie zapadła formalna decyzja o podjęciu walki, ogłosili stan podwyższonej gotowości bojowej dla wszystkich jednostek warszawskiego garnizonu. Niewątpliwym sygnałem nawet dla mniej spostrzegawczych decydentów w KG AK winno stać się minowanie warszawskich mostów rozpoczęte już 29 lipca a zakończone w godzinach porannych 1 sierpnia. Zresztą nawet – gdyby jakimś cudem – wszystkie opisane sygnały uszły uwadze dowództwa AK, to zdarzenie mające miejsce około 22 lipca w sposób oczywisty ukazywało bezpodstawność wszelkich nadziei na zaskoczenie okupanta. Oto w lasach koło Józefowa doszło z inicjatywy Niemców do spotkania w którym ze strony polskiej uczestniczył ( według świadectwa niemieckiego uczestnika tych rozmów ) … Tadeusz Bór – Komorowski ( ! ) , zaś Niemców reprezentował wysoki oficer SS ( reprezentujący Gestapo ) Paul Fuchs. Panowie rozmawiali o … ewentualnym zachowaniu przez AK neutralności w zbliżających się walkach z Rosjanami ! Czy w tym stanie rzeczy można w ogóle mówić o liczeniu na zaskoczenie przeciwnika pozostawiam ocenie Czytelników.
Może zatem liczono na pomoc ze strony sojuszników zachodnich i szybką ofensywę wojsk radzieckich?
Zacznijmy od sytuacji na froncie pod Warszawą. W bitwie pancernej pod Wołominem i Radzyminem Niemcom udało się zatrzymać pochód radzieckiej 2 Armii Pancernej. Rosjanie mający za sobą 400 kilometrowy nieprzerwany marsz zostali zatrzymani i stracili w zakończonych 5 sierpnia walkach 425 czołgów i dział pancernych co stanowiło 50% jej stanu. Dowodzący Frontem gen. K. Rokossowski meldował Stalinowi możliwość wznowienia natarcia najwcześniej pod koniec sierpnia. Jak widać szanse na szybkie zajęcie Stolicy przez wojska radzieckie prysły jak bańka mydlana.
A jak stały akcje powstania wśród aliantów zachodnich?
Informował o tym gen. T. Bora – Komorowskiego i jego sztab 30 lipca na odprawie w KG AK kurier z Londynu, Jan Nowak – Jeziorański. W części poświęconej sytuacji międzynarodowej poinformował zebranych, że kraj zostanie zajęty przez Armię Czerwoną, a o losie Polski decydować będzie Związek Radziecki. Wśród sojuszników – meldował – powstanie nie wzbudzi zainteresowania. Prorocze słowa! F. D. Roosevelt przez pierwsze trzy tygodnie sierpnia w ogóle ( !! ) nie poruszał w korespondencji ze Stalinem sprawy Powstania! Fiaskiem kończyły się także wszelkie rozmowy z sprawie pomocy dla walczącego miasta. Indagowani w tej sprawie Brytyjczycy odpowiedzieli, że mogą wysyłać pomoc tylko w ramach planów sabotażowych a nie powstańczych. Z kolei Amerykanie odpowiadali, że Polska leży w strefie brytyjskich wpływów strategicznych i to do nich należy zwracać się o pomoc. Na złożony w czasie wizyty S. Mikołajczyka w Waszyngtonie wniosek o dozbrojenie AK odpowiedziano, że przygotowanie powstania w oparciu jedynie o powietrzne transporty z zachodu jest niemożliwe i należy w tej sprawie zwracać do rządu ZSRR jako jedynego zainteresowanego takimi działaniami na terenie Polski.
Jak widzimy Anglosasi – jak zwykle przy zachowaniu pozorów życzliwości – nie zamierzali dać się wciągnąć w kosztowną i sprzeczną z ich interesami strategicznymi akcję bezpośredniego militarnego współdziałania z powstaniem w Warszawie. Od początku do końca klucze do jego powodzenia leżały w Moskwie, czego uparcie nie chciano przyjąć do wiadomości w „polskim” Londynie.
Podjęte próby pomocy walczącemu miastu w pełni potwierdziły bezsensowność tych działań. Pierwsza brytyjska wyprawa lotnicza z baz włoskich zakończyła się 40% stratami, toteż dalsze loty wstrzymano. Ostatecznie z dokonanych w miesiącu sierpniu 77 zrzutów tylko 46 było udanych. Jeszcze bardziej spektakularną klapą zakończył się rajd 107 amerykańskich samolotów przeprowadzony 18 września nad konającą Warszawę : ze 107 dokonanych zrzutów w ręce powstańców trafiło 15…
Przyjrzyjmy się teraz kulisom podjęcia decyzji, która kosztowała życie 200 tysięcy ludzi i zrównanie z ziemią milionowej metropolii.
Jak już pisałem o podjęciu walki w Warszawie na poważnie zaczęto rozmawiać 25 lipca, kiedy to płk Antoni Chruściel ( „Monter” ) przedstawił opracowany przez siebie w trybie alarmowym plan działań powstańczych nie mający – jak już widzieliśmy – najmniejszego związku z rzeczywistością, który przyjęto jako podstawę do podjęcia 26 lipca na walnej odprawie w KG AK z udziałem Delegata Rządu na Kraj decyzji o rozpoczęciu powstania w najbliższych dniach. Dzień później „Monter” w porozumieniu z gen. T . Borem – Komorowskim ogłosił alarm dla warszawskiego garnizonu AK. Do samobójczego skoku popychano także warszawskich straceńców z Londynu. 28 lipca obradujący ( pod nieobecność premiera ! ) rząd emigracyjny nadał do Warszawy depeszę, w której czytamy: „Na posiedzeniu Rządu RP zgodnie zapadła uchwała upoważniająca Was do ogłoszenia powstania w momencie przez Was wybranym. Jeżeli możecie, powiadomcie nas o tym.”
Tak brzmiała sentencja wyroku wydanego przez grupkę politykierów na milionowe miasto i jego mieszkańców…
Tymczasem w Warszawie nadal nie podjęto ostatecznej decyzji. 29 lipca T. Bór – Komorowski odwołał alarm na skutek niejasnej sytuacji militarnej na froncie – dowódca AK uzależniał ( jeszcze ! ) moment wybuchu powstania od przełamania przez Rosjan niemieckich linii obronnych. Jeszcze tego samego dnia w godzinach popołudniowych zmienia swoją decyzję, nakazując gotowość na godzinę 17.00 30 lipca. Kolejny dzień także nie przynosi przełomu, gdyż część dowództwa była przeciwna rozpoczynania akcji zbrojnej przed załamaniem się obrony niemieckiej na Pradze. Na kolejnej odprawie KG AK odbywającej się 31 lipca rano, pomimo napływających sygnałów o załamaniu się radzieckiego natarcia na Pragę, część uczestników z gen. L. Okulickim na czele, wręcz żądała wydania rozkazu natychmiastowego rozpoczęcia walki. Wobec rozbieżności zdań T. Bór – Komorowski zarządził głosowanie nad pytaniem : „Czy już nastąpił odpowiedni moment do ogłoszenia powstania, czy też sytuacja na froncie jeszcze do tego nie dojrzała?” Tym razem jeszcze zwyciężył rozsądek i większość opowiedziała się za wstrzymaniem decyzji o rozpoczęciu walki do czasu otrzymania nowych wiadomości z frontu. Wczesne popołudnie ostatniego dnia lipca nadal nie zapowiadało podjęcia feralnej decyzji. Na kolejnym odbytym tego dnia posiedzeniu KG AK i Rady Jedności Narodowej z udziałem Delegata Rządu, większość zebranych twierdziła, że nadal brak przesłanek do podejmowania decyzji o wybuchu powstania. Popołudniowa odprawa także początkowo nie przyniosła nowych wieści poza informacją o zaminowaniu przez niemieckich saperów mostów na Wiśle. Przełom nastąpił po dotarciu na naradę spóźnionego „Montera”, który przyniósł niepotwierdzone informacje o wdarciu się radzieckich oddziałów pancernych pod Pragę i zajęciu przez nie miejscowości Radość, Miłosna, Okuniew, Wołomin i Radzymin. Nikt już nie trudził się potwierdzeniem prawdziwości owych rewelacji. T. Bór – Komorowski opowiedział się za wydaniem rozkazu do walki – o 18.00 wyraził na to także zgodę Delegat Rządu.
Cytując gen. Władysława Andersa : „Decyzja o wybuchu powstania była nie tylko głupotą ale i zbrodnią, a jej autorzy winni stanąć przed Sądem …”
Co zatem pchało ówczesnych decydentów do podjęcia samobójczej z każdego punktu widzenia decyzji? Czyżby wśród kierowniczych gremiów zarówno w Warszawie jak i Londynie nie było ludzi rozsądnych, zdających sobie sprawę z konsekwencji podjęcia podobnej decyzji?
Rozpocznijmy od atmosfery w jakiej podejmowano ową decyzję. Zgodnie z obowiązującą od Zamachu Majowego doktryną państwową głównym ( by nie rzec jedynym ! ) wrogiem naszego Państwa był Związek Radziecki. Niemcy Adolfa Hitlera były uważane za możliwego partnera do rozmów, czego żałosnym dowodem stało się przyłączenie do niemieckiego rozbioru Czechosłowacji i zajęcie w 1938 roku Zaolzia. Wydawało by się jednak, że po wrześniu 1939 roku i natychmiastowym – po zajęciu kraju – rozpoczęciu przez Niemców akcji planowej eksterminacji naszego Narodu, winno przyjść otrzeźwienie.
Nic z tych rzeczy. Doskonałą ilustracją nastrojów panujących w podziemnej elicie władzy może być artykuł wstępny opublikowany w „Biuletynie Informacyjnym” w dniu 26.06.1941 roku : „ Westchnieniem ulgi i radości przyjęła Polska wieść o rozpoczęciu działań niemiecko – sowieckich” ( …) W rozważaniach naszych opieraliśmy się na założeniu, że Rzesza z wojny z Rosją wyjdzie zwycięsko” (…) „ … zwycięstwo to będzie zbawienne dla RP”
Aby pisać podobne słowa w momencie gdy dymiły kominy krematoriów w Oświęcimiu, Stutthofie, Sobiborze, Treblince i Majdanku a każdy rok okupacji przynosił śmierć milionowi naszych Rodaków, trzeba być obłąkanym.
Ci sami szaleńcy zarzucili gen. Władysławowi Sikorskiemu po podpisaniu przez niego układu ze Związkiem Radzieckim, co pozwoliło uratować setki tysięcy Polaków od niechybnej śmierci , że przywracając stosunki dyplomatyczne, niepotrzebnie ( ! ) zakończył … stan wojny pomiędzy oboma państwami !
W listopadzie 1942 roku, gdy pod Stalingradem ważyły się losy wojny, konspiracyjne organizacja ( jedna z wielu ) „Konferencja Narodu” wydała … mapę imperium słowiańskiego ( naturalnie pod polskim przewodem ! ) obejmującego tereny od Finlandii po Bałkany i od Szczecina po skolonizowaną Syberią. Podobno jeden z egzemplarzy owej mapy podarował W.Churchillowi Stalin, jako naoczny dowód na obłąkanie Polaków… Powiecie pewnie Państwo, że to wybryk jakiejś szerzej nieznanej „kanapowej” organizacji tyle , że w tym samym czasie „Szare Szeregi” śpiewały (zgodnie ze świadectwem prof. A .Walickiego ) : „Zdobędę kraj po Odrę, po Bałtyk i po Dniepr , Dunaju fale modre, Ukrainy szumny step …”
Jak widać obłęd obejmował znacznie szersze kręgi…
Swoistą jego kwintesencję stanowi wydana w 1943 roku deklaracja „O co walczą Narodowe Siły Zbrojne” , w której czytamy: „ Dziejową misją Polski jest stworzenie katolickiego imperium na obszarze między morzami Adriatyckim, Bałtyckim i Czarnym.” Nie dostrzegacie Państwo pewnych analogii z aktualnie definiowanymi celami polskiej polityki zagranicznej?!
Za przysłowiową kropkę nad „i” można uznać obawy dowództwa Powstania po kapitulacji Starówki, co miało miejsce 02.09.1944 roku. Ewakuowano wówczas kanałami do Śródmieścia wyłącznie powstańców, rannych i ludność cywilną pozostawiając na pastwę Niemców, którzy wszystkich bezlitośnie mordowali. I jak Państwo myślą, co wówczas było głównym problemem gen, T. Bora – Komorowskiego i jego otoczenia? Oddajmy głos samym zainteresowanym: „ … istnieje niebezpieczeństwo radosnego witania wkraczających wojsk sowieckich…” Nic dodać , nic ująć.
Stosunek do mieszkańców Warszawy, którzy okazali się zakładnikami politycznych ambicji tej grupy znakomicie ilustruje relacja Jana Nowaka – Jeziorańskiego z jego ostatniej misji w konającym mieście: „ … Generał robił wrażenie człowieka pełnego animuszu. Był w dobrym nastroju, zbliżający się koniec Powstania najwidoczniej nie zdołał go złamać, a rozmowę zaczął od wypowiedzi: Za kilka dni Warszawa klapnie! Jakby dla zilustrowania tego stwierdzenia klepnął się obu dłońmi po udach. Byłem zszokowany formą, w jakiej gen. L. Okulicki zamknął potworną tragedię miasta i kraju.”
Powszechnie obowiązująca rusofobia ówczesnych elit poza opisanymi tragicznymi konsekwencjami miewała także wątki zgoła humorystyczne. Oto na początku lipca 1944 roku hrabina Zamojska słusznie mniemając, że wkrótce jej rodowa posiadłość w Kozłówce najpewniej zostanie zajęta przez wkraczające wojska radzieckie, wywiozła stamtąd do rodziny w Warszawie rodzinne klejnoty i bezcenne pamiątki. Jej przewidywania rychło się sprawdziły – pałac w Kozłówce stał się na czas jakiś siedzibą jakiegoś wyższego oficera radzieckiego, który surowo przykazał swoim podwładnym aby z zajmowanego pałacu nie śmiała zniknąć nawet szpilka. Co nastąpiło. Armia Czerwona po krótkim odpoczynku opuściła Kozłówkę pozostawiając ją w stanie absolutnie nienaruszonym. Co stało się ze skarbami zabezpieczonymi przez zapobiegliwą hrabinę w Warszawie, pozostawiam Państwa domyślności…
Czyżby zatem nie było w ówczesnym kierownictwie Polskiego Państwa Podziemnego ludzi rozsądnych zdających sobie sprawę z istniejących realiów i konsekwencji prowadzonej polityki? Owszem byli, ale byli skutecznie marginalizowani i eliminowani z kręgów decyzyjnych. Na początek podam wypowiedź gen. Władysława Sikorskiego datowaną na marzec 1943 roku: „ … jeżeli Armia Czerwona odeprze Niemców i przejdzie do ofensywy, nie będzie żadnych szans przeciwstawienia się wkraczającym do Polski wojskom rosyjskim. Wtedy odbudowa państwa i wojska będzie możliwa tylko przy rosyjskiej pomocy i dobrej woli oraz nacisku ze strony aliantów. Trzeba się liczyć, że wszystkie odruchy antyrosyjskie, będą niezrozumiałe na Zachodzie, a Rosji mogą posłużyć jako pretekst do okupacji kraju.” Prorocze słowa!
Po śmierci Generała w katastrofie lotniczej w Gibraltarze ( 04.07.43r ) i aresztowaniu gen. Stefana Roweckiego ( ps.„Grot”) rozpoczęto czystki w dowództwie AK polegające na pozbywaniu się wszystkich, którzy dostrzegali konieczność porozumienia się ze Związkiem Radzieckim i współpracy z wkraczającą Armią Czerwoną.
Usunięto ze stanowiska zastępcę szefa sztabu ds. operacyjnych gen. Tatara zaraz po złożeniu przez niego memorandum w tej sprawie ( odwołany do Londynu ) , a na jego miejsce zrzucono gen. Leopolda Okulickiego (ps. „Niedźwiadek”). Niezwykle trafną diagnozę istniejącej sytuacji przedstawił przełożonym szef wywiadu w sztabie AK , ppłk Marian Drobik ( ps. „Dzięcioł” ) w raporcie zatytułowanym: „Bieżąca polityka polska a rzeczywistość.” Nie miał on złudzeń, że Anglosasi poprą podstawowe postulaty polityczne i terytorialne Stalina ponad naszymi głowami. Za ogromny błąd uważał nie wznowienie stosunków dyplomatycznych z ZSRR, co pozwalało Rosjanom uznać taki rząd, jaki uznają za stosowne. Oto co pisał: „ Rząd nadal będzie na emigracji, z której zapewne już nigdy nie wróci…”Na swoją zgubę postawił także prognozę, że ugoda z ZSRR doprowadziłaby do stabilizacji Polski w Europie i wzrostu jej potencjału gospodarczego między innymi na skutek pozyskania terenów pobitych Niemiec. Wkrótce po tym zostaje usunięty ze stanowiska.
W lipcu 1944 roku ppłk Ludwik Muzyczka ( „Benedykt”), szef VI Oddziału KG AK składa gen. T. Borowi – Komorowskiemu memoriał tożsamy w swych wnioskach z opracowaniami gen. Tatara i ppłk Drobika – z identycznym skutkiem a protestujący przeciwko pomysłowi wywołania w Warszawie powstania Komendant Obszaru Warszawskiego AK, gen. Albin Skroczyński ( „Łaszcz” ) zostaje odsunięty od dowodzenia Obszarem.
Co było dalej wszyscy wiemy. Dziś, gdy od opisywanych wydarzeń dzieli nas już przeszło 70 lat należało by się spodziewać, że wszyscy ich bohaterowie zostaną sprawiedliwie ocenieni przez historię, tymczasem nadal gloryfikuje się w przestrzeni publicznej sprawców tej największej bodaj w naszych dziejach tragedii skazując tych, którzy usiłowali jej zapobiec w najlepszym razie na zapomnienie. O „prawomyślność” naszego społeczeństwa troszczy się nieustannie IPN piszący własną wersję historii nie dopuszczającą do świadomości społecznej faktów nie zgadzających się z narzucaną Polakom narracją. Ponownie za polską rację stanu przyjęto maniakalną rusofobię zaś premier polskiego rządu w chwili rozbrajającej szczerości zwierza się Rodakom, że od 40 lat marzy o… zburzeniu Pałacu Kultury i Nauki !
Nie wiem ile jeszcze razy przyjdzie nam nadepnąć na te same grabie aby w końcu wyciągnąć jakieś wnioski, ale korzystając z właśnie rozpoczynającego się roku życzę Polakom, aby oddając stery nawy państwowej w ręce kolejnej „grupy trzymającej władzę” zważać konsekwencje dokonywanych wyborów. Opamiętajmy się !
P.W.S.
**
Tworzenie oficjalnie obowiązującej polityki pamięci historycznej cechuje kraje rządzone autorytarnie – mówi „Przeglądowi” prof. Aleksander Krawczuk – nestor polskich historyków, wybitny znawca starożytności, były minister kultury, autor wielu książek. 7 czerwca 2017 r. skończył 95 lat.
Prof. Aleksander Krawczuk: każda władza miała swoich historyków.
Leszek Konarski: Czy nie mamy w Polsce za dużo polityków zajmujących się historią i za dużo historyków zaangażowanych w politykę? Czy są jeszcze niezależni historycy?
Mówienie prawdy wymaga wielkiej odwagi i poświęceń, nie wszystkich na to stać. Historyk to też człowiek i musi czasem kupić sobie nową lodówkę lub pralkę. Zawsze starałem się w moich pracach rzetelnie przedstawiać każdy temat, opierać się na dokumentach. Może i z tego powodu zająłem się historią starożytności, bo to temat bezpieczniejszy.
Ale był pan profesor też politykiem, ministrem kultury w latach 1986-1989, posłem na Sejm I i II kadencji. To zmuszało do zajęcia się sprawami współczesnymi.
Prawo starożytnych Aten karało uchylających się od sprawowania urzędów państwowych. Wiadomo z góry, że wszystkim się nie dogodzi, a odpowiedzialność ogromna. Cyceron powiedział: Historia testis temporum, lux veritatis, vita memoriae, magistra vitae (Historia jest świadkiem czasów, światłem prawdy, życiem pamięci, nauczycielką życia). Przyjąłem zasadę, że najgorszą rzeczą w polityce jest kłamstwo. Prawda zawsze wyjdzie na jaw, czasem wcześniej, czasem później. Lepiej niektóre fakty przemilczeć, niż podawać nieprawdę. Dlatego zanim zdecydowałem się objąć tekę ministra kultury, odbyłem rozmowę z gen. Wojciechem Jaruzelskim i powiedziałem mu, że musimy ujawnić, kto zamordował polskich oficerów w Katyniu. Nie możemy podawać nieprawdziwych informacji o faktach, które myślącej części społeczeństwa są znane od lat. Mówiliśmy też o innych drażliwych tematach dotyczących naszej najnowszej historii. Gen. Jaruzelski zapewnił mnie, że się ze mną zgadza, choć niestety zwlekał później z podjęciem konkretnych działań.
Pod patronatem prezydenta Andrzeja Dudy grupa polskich historyków przygotowuje „strategię polskiej polityki historycznej”. Sam prezydent stwierdził, że „prowadzenie polityki historycznej to jedno z najważniejszych działań prezydenta”.
Dla mnie nie istnieje pojęcie polityka historyczna i nigdy nie posługiwałem się tym terminem. Historię należy badać i wyciągać poprawne wnioski z dostępnych źródeł i przekazów, a nie naginać do aktualnych potrzeb politycznych. Nie jest ona w żadnym wypadku materiałem do tworzenia strategii polityki historycznej. Każda władza po cichu popiera jednak naukowców, którzy są po jej stronie, i finansuje badania, które jej odpowiadają, ale nie mówi o tym publicznie. Tym bardziej że prezydent Duda deklarował, że będzie prezydentem wszystkich Polaków, a nie tylko wyrazicielem poglądów jedynej słusznej partii. Albo ktoś jest politykiem, albo historykiem. Łączenie obydwu profesji prowadzi do wypaczeń i legitymizowania przez naukowców rządzącej elity. W czasach PRL nazywano to po prostu propagandą. Każdy wiedział, że zatwierdzanie patronów szkół i nazw ulic należy do partyjnych wydziałów propagandy. Nikt tego nie nazywał polityką historyczną.
Dlaczego prezydent ma się zajmować kształtowaniem narodowej pamięci?
Tego nie wiem. Jeżeli chce po swojemu interpretować historię, może to robić na własną odpowiedzialność. Gdyby prezydenta w kształtowaniu pamięci historycznej wspierał ktoś taki jak śp. Andrzej Przewoźnik, spałbym spokojnie.
Czy w demokratycznym i wolnym państwie ekipa rządząca powinna angażować historyków do tworzenia programów dotyczących zakresu i sposobów kształtowania pamięci historycznej? Dla mnie to odbieranie obywatelom możliwości samodzielnego myślenia. Historyk IPN ma mi powiedzieć, kto był bohaterem, a kto zdrajcą?
To jest działanie na krótką metę i przynosi taki skutek, że potem historię trzeba poprawiać. Historia jest nauką, a nie polityką, ma służyć prawdzie i tylko prawdzie. Ale niestety każda władza chce mieć zawsze rację. Tworzenie oficjalnie obowiązującej wersji polityki pamięci historycznej cechuje kraje rządzone autorytarnie. Zawsze trzeba zadać sobie pytanie, na ile ta doraźna polityka historyczna ma związek z rzeczywistością i ile z tego wszystkiego przetrwa. Jak za 20 lat będą oceniani „żołnierze wyklęci”? Tylko prawda, oparta na dokumentach, jest czymś ważnym dla dziejów każdego narodu.
Pamiętamy czasy, gdy były dwie historie. Jedna, ta oficjalna, w szkole, prasie i telewizji, i ta druga, przekazywana dzieciom w domu. Czy teraz nie powróci urzędowa interpretacja historii?
Takie programowanie pamięci historycznej może do tego prowadzić.
Czy rzetelny historyk powinien dać się wykorzystywać do takiej interpretacji wydarzeń z przeszłości, aby służyły władzy do jej doraźnych celów politycznych?
We wszystkich epokach byli historycy dworscy, którzy wiernie służyli każdej władzy.
Dlaczego historycy mają decydować, jakie tradycje narodowe powinniśmy kontynuować, a od których trzymać się z daleka, jakie obchodzić święta? Wielu współczesnych historyków, głównie młodszego pokolenia, zajmuje się rozstrzyganiem, jakie pomniki pozostawić, a które usunąć, komu należy ufundować nowy monument lub tablicę, jakie nazwy ulic i placów powinno się zmienić, jakich patronów mają mieć szkoły i inne placówki oświatowe czy kulturalne, kto ze współczesnych zasługuje na wysokie odznaczenia państwowe, a kogo należy skazać na zapomnienie. Czy to budowanie jedynej słusznej wizji pamięci powinno być zadaniem historyków?
Każda władza miała swoich historyków. Do 1989 r. mój dom w Krakowie znajdował się przy ulicy Marcina Radockiego, bakałarza z Pcimia, jednego z przywódców powstania chłopskiego pod wodzą Kostki-Napierskiego w 1651 r. Teraz mieszkam przy ulicy Antoniego Stawarza, kapitana piechoty Wojska Polskiego, który był organizatorem oswobodzenia Krakowa w 1918 r. Każda władza ma swoich bohaterów, żywot niektórych jest krótki, pomniki są burzone, nazwy ulic zmieniane. Dlatego powtarzam, że zawsze musi upłynąć trochę czasu, zanim można będzie zweryfikować i rzetelnie opisać wydarzenia historyczne. Poza tym władza ma tendencje do niszczenia dokumentów dla niej niewygodnych.
W dawnych wiekach kronikarze i historycy też nie zawsze byli rzetelni i często manipulowali faktami?
Oczywiście, każde zdarzenie historyczne podlega po latach weryfikacji. Czy Długosz lub Kadłubek nie fałszowali historii? Ale wynikało to nie z państwowej „polityki historycznej”, lecz z ich osobistych sentymentów. Długosz i Kadłubek też mieli swoich faworytów, których oszczędzali. Jedni gloryfikowali władze, drudzy – ich przeciwników. Natomiast nie słyszałem, aby król Polski zatwierdzał dokument dotyczący oficjalnej wersji historii.
A w starożytnym Rzymie?
Tam dopiero manipulowano! Cesarze mieli nadwornych historyków, którzy pod niebiosa wychwalali ich cnoty i porównywali ich do bogów, przeciwników natomiast skazywali na wieczne zapomnienie i potępienie. Potem trzeba było to weryfikować. Choć pozornie czasy antyku są dla historyka bezpieczne, nawet ja narażałem się na kłopoty. Na przykład po wydaniu książki „Herod król Judei” moja żona poszła na niedzielną mszę do pobliskiego kościoła i usłyszała, że w tej parafii mieszka pisarz, który wychwala tego okropnego dzieciobójcę Heroda. Rzeczywiście, napisałem, że był to dobry władca, sprawny organizator, powszechnie szanowany przez swoich. Tak go opisywał Józef Flawiusz w dziele „Wojna żydowska”.
Dlaczego pan, jako nestor polskich historyków, nie krzyczy na całą Polskę, że rzetelny naukowiec powinien brzydzić się przygotowywaniem planów państwowej polityki historycznej?
Nie będę krzyczał, bo wiem, że historią zawsze manipulowano. Każda władza ma swoich urzędników od historii i próbuje wymuszać na obywatelach przyjęcie jednej, słusznej prawdy. Takie tendencyjne fałszowanie historii jest czasami bardzo groźne i prowadzi nawet do nieprzewidywalnych konfliktów narodowościowych, światopoglądowych.
Co więc robić?
Myśleć i szukać samodzielnie różnych źródeł. Na szczęście dzisiaj jest z tym łatwiej, bo oprócz TVP mamy inne kanały telewizyjne, możemy szukać informacji również w internecie, a przede wszystkim w archiwach i bibliotekach. Bardzo to jednak smutne, że znowu możemy mieć dwie historie – jedną oficjalną i tę drugą, na użytek domowy.
Prof. Krawczuk: historia to nauczycielka, której nie słuchamy.
*
Rozmowa z profesorem Wojciechem Lamentowiczem, prawnikiem, politykiem, dyplomatą, posłem na sejm II kadencji, wykładowcą akademickim. Profesor Wojciech Lamentowicz był m.in. współzałożycielem Unii Pracy, z jej ramienia posłem na sejm II kadencji, przewodniczył polskiej delegacji do Zgromadzenia Parlamentarnego OBWE, był wiceprzewodniczącym Zgromadzenia Parlamentarnego OBWE (1995-1997). Był podsekretarzem stanu i doradcą d.s. zagranicznych Prezydenta RP w czasie prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, ambasadorem RP w Grecji i na Cyprze (1997-2001). Wykładał teorię państwa i prawa, filozofię prawa, porównawcze systemy polityczne, prawo porównawcze i stosunki międzynarodowe na uniwersytetach w Polsce i zagranicą.
Wywiad został przeprowadzony przed II turą wyborów prezydenckich we Francji, które odbyły się 7 maja 2017 r.
Z profesorem rozmawiał Piotr Sobolewski.
Quo vadis Europo ?!
Panie Profesorze ! Stary Kontynent jawiący się we współczesnym świecie ostoją stabilności przeżywać zaczyna coraz mocniejsze wstrząsy . Po referendum na temat wyjścia z Unii Europejskiej brytyjski rząd uruchomił “procedurę rozwodową” , która zakończy się 29 marca 2019 roku opuszczeniem przez Wielką Brytanię unijnych struktur . Tylko czy aby na pewno w nowych realiach Wielka Brytania nadal pozostanie wielka ?
Decyzja Brytyjczyków wielu zaskoczyła – mnie także, bo wierzyłem w ich rozumny pragmatyzm. Niewielką większością, ale jednak zdecydowali, że opuszczą Unię. Szkoci nie zaakceptowali tej decyzji i chcą nowego referendum w sprawie niepodległości od Wielkiej Brytanii ponieważ oni chcą być z Unią związani i postrzegają to jako zgodne z ich własnym interesem, a sojusz z Anglią i resztą Wielkiej Brytanii nie jest ich zdaniem dla nich korzystny . Wydaje mi się , że w tym referendum ma szanse odnieść sukces opcja niepodległościowa. Jeżeli by się tak wydarzyło – co wydaje się dość prawdopodobne dzisiaj – to mamy wówczas początek końca Wielkiej Brytanii w jej obecnym kształcie . I mamy niepodległą Szkocję , która będzie oczywiście aspirować do członkostwa w Unii Europejskiej jako osobne państwo. Jeżeli się elity europejskie nie przygotują do takiej możliwości w ciągu lat 2 – 3 , to będą przeżywały różne szoki .
Z Brexitem nie pogodziła się także znacząca część społeczeństwa Irlandii Północnej . Czy w nowych warunkach nie odżyje tam konflikt zbrojny ? Przecież jeszcze stosunkowo niedawno – o czym mało osób dziś pamięta – w Belfaście wybuchały na ulicach bomby …
Nie jest wcale pewne jak długo Irlandia Północna będzie postrzegała swój interes w związku z Anglią , która jest poza Unią . Może się okazać , że tendencje pro-unijne i zarazem takie ogólno-irlandzkie związane z potrzebą bycia razem Irlandczyków zaczną być bardziej atrakcyjne i te antyangielskie nastroje w Wielkiej Brytanii się umocnią. Oczywiście droga do zjednoczenia Irlandczyków w jednym państwie może prowadzić przez wznowienia wojny domowej w Irlandii Północnej będącej częścią Wielkiej Brytanii. Zatem gdyby te dwa narody wewnątrz Wielkiej Brytanii przestały być lojalnymi członkami tego państwa poza Unią , to będziemy mieli do czynienia z zupełnie nową rzeczywistością na Wyspach Brytyjskich . I to jest coś co należy bardzo poważnie traktować , Jest to wyzwanie dla całej Unii, dla polityki zagranicznej każdego z państw europejskich. Także dla Polski , która powinna mieć wobec tych możliwych, przyszłych procesów dekompozycji Wielkiej Brytanii, jasne stanowisko i zdawać sobie sprawę z tego co to dla nas może oznaczać.
Brexit to nie jedyne wydarzenie , które znacząco może wpłynąć na przyszłość Europy …
Drugie ważne wydarzenie, które wiąże się z – jak to się teraz zwykło określać –z falą populizmu i nacjonalizmu, to są wybory w Holandii , które się już odbyły . Wybory w Holandii przyniosły rezultat taki , że partia , która wyrażała niepokoje narodowe Holendrów nie odniosła takiego sukcesu, aby te wybory wygrać , ale odniosła sukces niewątpliwy ! Zdobyła znacznie więcej głosów niż kiedykolwiek w historii . Jej przywódca stał się politykiem , o którym Niemcy by powiedzieli „salonfᾂhig” i ma już zdolność „salonową” w głównym nurcie polityki Holandii , która jest oczywiście demokratycznym państwem, bardzo podzielonym. Wilders nie stał się jeszcze potencjalnym partnerem koalicyjnym, bo większość ugrupowań nie chce z nim wchodzić w koalicję , ale naturalnie nie mogą zignorować jego obecności w parlamencie z tak dużą ilością posłów . Ten trend już jest obecny , gdyż w samych wyborach w Holandii zwycięzcy chrześcijańscy demokraci i liberałowie znaczną część tej krytycznej retoryki wobec niekontrolowanej migracji przejęli . Nie nastąpił przewrót i nowa partia nie będzie rządzić w Holandii, ale w partiach głównego nurtu nastąpiły istotne przewartościowania . Pojawiły się nowe tony , których wcześniej nie było , takie wsobne, skierowane ku własnemu interesowi narodowemu raczej wąsko pojmowanemu, co ogranicza otwartość na inne kultury jaka do tej pory cechowała politykę holenderską.
Przejdźmy teraz do głównej atrakcji sezonu politycznego , która może spowodować prawdziwe “trzęsienie ziemi” aż do rozpadu Unii Europejskiej włącznie . Co mogą nam przynieść rezultaty elekcji nad Sekwaną ?
Pierwsza tura wyborów prezydenckich we Francji przyniosła rezultat mało zaskakujący, większość sondaży i obserwatorów stawiało na taki rezultat jaki miał miejsce – tu nie było żadnych poważnych zaskoczeń . To nieznaczne zwycięstwo Emanuela Macron nad Marine Le Pen , jest dowodem na to , że udało się odnieść poważny sukces nowemu centrowo-liberalnemu ugrupowaniu. Partia Macrona, do niedawna ministra gospodarki w socjalistycznym rządzie, jest jeszcze niezorganizowana i ma niewielu członków. Podobnie jak chadecy w Holandii także Macron przejął elementy programowe od Marine Le Pen krytycznej wobec polityki głównego nurtu. Zatem to nie jest taki Macron , jaki by był , gdyby nadal był socjaldemokratą . Kim jest , to się jeszcze okaże. Macron ma szansę w drugiej rundzie wygrać nie dlatego, że jest nadzwyczajnie silny, ale dlatego, że inni kandydaci którzy ponieśli porażkę w pierwszej turze zaapelowali do swoich wyborców, aby oddać głosy na tego kandydata . Prezydent Francji również to uczynił – powiedział ,
że będzie głosował na Macron.
To chyba raczej pocałunek śmierci niż wsparcie …
Cała elita francuska łącznie z jej częścią lewicową apeluje o popieranie Macron jako mniejszego zła niż Marine Le Pen . No i on jako mniejsze zło ma szansę na ponad 60 % głosów. Warto się tymczasem zastanowić kim jest pan Macron . Na pewno ma pewne cechy – jeśli chodzi o karierę – podobne do naszego lidera partii Nowoczesna, mianowicie długą praktykę w bankach. Warto przypomnieć, że te banki dla których pan Macron pracował to banki kontrolowane przez wielką , potężną rodzinę Rotschildów , więc z całą pewnością jego wybór będzie oznaczał ułatwienie dla rodziny Rothschildów. Nie twierdzę , że Macron będzie marionetką w ręku rodziny Rothschildów , ale nie ulega wątpliwości , że będzie im się z nim znacznie łatwiej komunikować niż z jakimkolwiek innym prezydentem, którego wcześniej nie znali . Znają go dobrze jako swego pracownika . To takie „kulturowe ułatwienie” dla tego konglomeratu mocy finansowej jakim są
Rothschildowie . Zwycięstwo Marine Le Pen oznaczałoby dla Unii Europejskiej poważny kłopot , bo ona pewnie by dążyła do wyprowadzenia Francji z Unii – co zapowiada – i do rozmaitych innych kroków , które musiały by zaostrzyć stosunki wewnętrzne we Francji ze względu na projekty dotyczące deportacji cudzoziemców , z których niektórzy mają już możliwość nabycia obywatelstwa francuskiego. Te bardzo radykalne idee musiałyby spowodować dla Unii Europejskiej sytuację na granicy rozpadu.
A zatem po Brexicie, Frexit i ostatni gasi światło ?
To nieprawda , że bez Wielkiej Brytanii i bez Francji niemożliwa byłaby Unia , ale oczywiście byłaby to zupełnie inna niż ta, w której była Wielka Brytania i jest nadal Francja . To byłoby zapewne wielkim zaskoczeniem dla neoliberalnych elit wielkiego kapitału. Elity polityczne Europy musiały by wiedzieć jak sobie teraz poradzić w sytuacji, w której nie ma już takiego ośrodka mocy , który mógłby choćby trochę zrównoważyć wpływy niemieckie w Unii . Dlatego, że strategiczny trójkąt , który składał się z Wielkiej Brytanii , Francji i Niemiec przestał istnieć . Została tylko para. Gdyby z tej pary wypadł jeszcze jeden partner zostałaby wyłącznie Republika Federalna Niemiec.
A zatem Unia czy Mitteleuropa ?
Niemcy już teraz są najsilniejszym państwem Unii , ale byłyby wówczas po pro stu najsilniejszym państwem, absolutnym numerem pierwszym . Nie jestem pewien czy byłoby to wygodne dla wszystkich. Myślę , że dla samych Niemiec byłoby to bardzo poważne wyzwanie: z jednej strony szansa, a z drugiej strony wielki kłopot, bo wszystkie problemy i wszystkie trudności wewnętrzne Unii będą przypisywane wyłącznie polityce niemieckiej . Niemcy stałyby się jednym wielkim winowajcą wszystkich nieszczęść Unii , nawet tych , których nie było. Gdyby były jedynym niezrównoważonym przez nikogo i niekwestionowanym liderem to tak by musiało być. Nie sądzę , żeby elita niemiecka była do tego przygotowana pod względem zdolności myślenia strategicznego i odpowiedzialności za znacznie większą całość niż tylko same Niemcy . Wtedy to nie byłoby jedno z najsilniejszych państw Europy tylko byłoby po prostu najsilniejsze państwo Europy i to z ogromną przewagą w stosunku do całej reszty.
A co ewentualne pożegnanie z Unią mogłoby oznaczać dla samej Francji ?
Nie można zapominać negatywnych następstw jakie dla samej Francji by się z tym wiązały, gdyby wygrała pani Marine Le Pen . Nie ulega wątpliwości , że francuska gospodarka jest tak głęboko wbudowana we wszystkie unijne struktury , że nagłe zniknięcie jej po pierwsze musiałoby dość długo trwać, a po drugie gdyby się już dokonało to Francja nie byłaby tym , który na tym korzysta. Nic nie wskazuje na to, aby Wielka Brytania dobrze wychodziła na wyjściu z Unii , będzie raczej inaczej .
Tymczasem oboje uczestniczących w wyścigu do prezydentury zdają się gwarantować rozpad europejskiego projektu . Różnica tylko w tym , że Marine Le Pen mówi to wprost a jej kontrkandydat mając “pełną gębę” pro unijnych sloganów wzywa do działań , które – w przypadku ich realizacji – MUSZĄ doprowadzić do rozpadu Unii . Sankcje wobec Węgier i Polski , traktowanie “z buta” mniejszych krajów , to przecież gwarantuje “piękną katastrofę” …
Zapewne ani Emmanuel Macron , ani Marine Le Pen nie jest kandydatem na prezydenta , z którego Francuzi mogą być dumni i pewnie nie są. Ci zwłaszcza , którzy są zdolni do głębszej refleksji . Przypominają sobie wielkich francuskich prezydentów i czas wielkości Francji i czas jej wielkiego znaczenia i w Europie i na świecie . To będzie oznaczało prawdopodobnie – ktokolwiek wygra – jakiś kolejny krok w umniejszaniu roli Francji w Europie i na świecie . Niezależnie od wysiłków podtrzymywania języka francuskiego w krajach tzw. „frankofonii” i różnych innych po kolonialnych aspiracji , które mogą być żywe przynajmniej w części społeczeństwa francuskiego . Ale to już nie jest Francja gen. Ch . de Gaulle’a, to nie jest nawet Francja prezydenta G. Pompidou , to nie jest Francja prezydenta V. Giscard d’Estaing ,ani prezydenta F. Mitterranda.
To kolejny przypadek – choćby po wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych – gdzie kandydaci aspirujący do najwyższych godności w państwie – delikatnie rzecz określając – nie są powszechnie akceptowani przez większość społeczeństwa . Selekcja negatywna czy efekty drastycznego obniżenia poziomu kształcenia większości społeczeństw ?
Ten stan rzeczy jest potwierdzeniem mojej szerszej diagnozy, którą sformułowałem już w 2006 roku, a kiedy ją formułowałem to wydawało mi się, że większość ludzi , którzy ją słyszeli odbierała ją krytycznie . A ja jestem do niej przywiązany . Wtedy już widziałem głęboki kryzys elit europejskich nie tylko na poziomie Unii . Także przywódczych elit w państwach kluczowych w Europie. Psuje się jakość elit w długim okresie czasu . To już ponad dziesięć lat tego procesu za nami. Ten kryzys gospodarki i ciężkich długów , który się wydarzył w 2008 roku, w niektórych krajach Zachodu został częściowo został opanowany, lecz nie do końca zaleczony , jako kryzys zadłużenia istnieje dalej i jako bardzo umiarkowane bliskie stagnacji – tempo wzrostu , istnieje dalej jako problemy z migrantami, z sensownym zatrudnieniem młodzieży i nową fazą modernizacji technicznej , która jest potrzebna . Na te wielkie problemy nie ma żadnej adekwatnej strategicznej odpowiedzi na poziomie Brukseli czy innym , na poziomie państw narodowych , to są wszystko bardzo niedojrzałe strategie . Jakość obecnych przywódców też jest jak się wydaje poniżej oczekiwań ludzi jak i pewnych konieczności związanych z obecnym etapem rozwoju gospodarki kapitalistycznej . No i liberalno – demokratycznych państw , które muszą sobie poradzić z tym . I na poziomie państw i na poziomie gospodarek kryzys elit i ich legitymizacji społecznej trwa …
Efekty widoczne “gołym okiem” …
Potwierdzeniem są oczywiście liczne głosy oddawane na partie spoza głównego nurtu . Na południu Europy to będą partie głównie lewicowe jak Podemos w Hiszpanii i Syriza w Grecji , a w północnej i zachodniej części starego kontynentu to są raczej partie prawicowe . Tak czy owak one są poza głównym nurtem . I coraz więcej ludzi dotkniętych skutkami neoliberalnej polityki – przede wszystkim gospodarczej , ale też społecznej i edukacyjnej – wyraża protest i szuka jakichś alternatyw. Coraz więcej wyborców nie wierzy , że nie ma alternatywy dla neoliberalnej wersji globalizacji kapitalizmu – jak twierdziła kiedyś premier Thatcher . Musi jakaś być . Jedni jej szukają w radykalnie lewicowym programie , inni jej szukają w radykalnie prawicowym, ale tak czy owak nie chcą już wierzyć politykom szerokiego liberalno-demokratycznego centrum , które zawsze działało stabilizująco . Teraz ten wielki stabilizator rozpada się . I to jest bardzo nieprzyjemna myśl dla nas wszystkich , dlatego , że bez takiego stabilizatora – niezależnie od jego wad i słabości strategicznych , lepiej , żeby istniało coś co stabilizuje , niż żeby w ogóle tego nie było .
Czyli nasze teraźniejsze – i pewnie także przyszłe – kłopoty to efekt powszechnego poczucia zagrożenia ?
Ludzie muszą się z tym czuć źle skoro płyniemy na statku, a wątpimy w morale i wiedzę kapitana i nawigatorów i sądzimy , że wcale nie wiadomo czy statek ma kotwicę i czy będzie mógł wejść do wybranego portu i porządnie przycumować w miejscu bezpiecznym. Jest w związku z tym bardzo dużo nieszczęśliwych ludzi , sfrustrowanych i niezadowolonych , co wyraża się naturalnie także w ich zachowaniach wyborczych . I nie można powiedzieć , że to wszystko są populiści czy krypto faszyści . Jak się coś takiego mówi to się po prostu nie szanuje ludzi , nie rozumie ich motywacji i lęków . Trzeba na to popatrzeć w sposób bardziej socjologiczny , w głębszym sensie słowa socjologia . To znaczy zrozumieć , że społeczeństwo jest zróżnicowane klasowo , warstwowo podzielone , od góry do dołu jest piramida . W tej piramidzie zarówno dostatku jak i szans na rozwój szans edukacyjnych , na dobrą pracę czy wszelkich innych szans życiowych nie ma równości , coraz mniej jest tej równości, którą prawo formalnie przyznaje . Rzeczywista nierówność się ciągle pogłębia. I w tej rzeczywistej nierówności, ci którzy są poniżej mediany dochodu i majątku są znacznie bardziej zagrożeni przez kryzysy gospodarcze, przez niepewność na rynkach pracy, przez napływ z zewnątrz imigrantów , którzy przecież stykają się głównie z ludźmi z klas niższych bądź niskich i średnich , ale nie z tych najwyższych . Z perspektywy tych najwyższych klas to jest może zmartwienie strategiczne, z którym sobie jeszcze nie radzą . Nic nie wskazuje na to , żeby wiedziały co należy zrobić . A z punktu widzenia ludzi , którzy są poniżej owej mediany to jest kwestia egzystencjalna , jak mają żyć w tych zmienionych warunkach . I ja myślę , że nie należy się bardzo dziwić , że część tych ludzi oddaje głosy partiom radykalnym odchodząc na lewo lub na prawo od niegdyś szerokiego centrum . To może być niebezpieczne dla liberalnej demokracji jako zasady rządzenia, bo centrum może być kiedyś za wąskie , żeby utrzymać całość struktury we względnej równowadze .
Zgodnie z Pańską prognozą Unia – lub to z niej zostanie – w coraz większym stopniu będzie “niemiecka” . Siłą rzeczy ogromnego znaczenia dla Europy nabierają nadciągające wybory u naszych zachodnich sąsiadów …
Wybory niemieckie , które będą miały miejsce jesienią , są ważne choć dzisiaj nie można przewidzieć ich wyniku, bowiem nie można wykluczyć sukcesu SPD i porażki chrześcijańskiej demokracji. Oczywiście może się okazać, że po tych wyborach będzie potrzebna nowa wielka koalicja, ale nie jest obojętne kto będzie jej głównym składnikiem – czy to będą chadecy , czy to będą socjaliści. Więc może się okazać, że ona będzie kontynuowana, tylko przewodnim, silniejszym składnikiem będą tym razem politycy z SPD . Jeżeli tak by się miało stać to jest to również bardzo ważna zmiana . Zmiana może nie radykalna , jeżeli chodzi o politykę niemiecką , ale to może być zmiana , która ma wielki wpływ na przyszłość Unii i na przyszłość stosunków na przykład z Rosją . I na przyszłość stosunków ze Stanami Zjednoczonymi . Niezależnie od tego kto te wybory wygra , Niemcy pozostaną oczywiście mocarstwem europejskim z elementami wskazującymi na to, że stają się także mocarstwem światowym . Może nie mocarstwem światowym pierwszego poziomu, na którym są Stany Zjednoczone i Chiny, ale za to bardzo atrakcyjnym i popularnym na świecie . Ze wszystkich sondaży popularności badających jak ocenia się wpływ różnych państw na pokój na świecie , stabilność , rozwój, wynika, że zaufanie do polityki niemieckiej jest bardzo wysokie i systematycznie rośnie . I jest znacznie wyższe niż zaufanie do polityki Stanów Zjednoczonych , nie mówiąc o zaufaniu do Francji i nie porównując tego ze stosunkowo niskim zaufaniem do roli Chin czy Rosji . Zatem Niemcy mają pewną nadwyżkę pozytywnych oczekiwań ze strony różnych narodów na świecie . Jeżeli się jeszcze okaże , że obiektywnie rzecz biorąc Niemcy umacniają się w Europie , to będzie to pewnie oznaczało nowe wyzwanie dla niemieckiej elity politycznej , wszystko jedno czy będą w niej dominowali chadecy czy socjaldemokraci . Oni będą musieli nauczyć się myśleć w nowy sposób. Tak jak się musieli nauczyć jak żyć ze wschodnią częścią Niemiec . Pewne rzeczy im się udały a pewne rzeczy im się nie udały , nie zrobili tego dostatecznie dobrze i mają problemy .
Zupełnie inna jest struktura zatrudnienia i wiekowa i mentalność wschodnich Niemców zachowała się inaczej niż się spodziewali i tak dalej , więc wiele rzeczy ich zaskoczyło w procesie jednoczenia się.
Noblesse oblige …
Bardzo nie chciałbym, aby te potężniejące Niemcy były zaskakiwane przez to , że oczekuje się od nich dużo i bardzo dobrych działań w skali świata i oni sobie z tym nie radzą . To byłoby bardzo niedobrze . Niemcy nie są wielkim militarnym graczem i to nie odgrywa dużej roli w budowaniu ich potęgi, bo są potęgą gospodarczą . Oni są przede wszystkim potęgą przemysłową . To jest jedna z nielicznych gospodarek europejskich , które nie podlegały gwałtownej de-industrializacji, które nie dały się uwieść urokowi eksportu miejsc pracy i kapitału za granicę . Przemysł niemiecki zawsze był potężny, ale jest jeszcze potężniejszy , bo inni właśnie ograniczyli udział przemysłu w PKB a Niemcy ciągle mają ten wskaźnik na bardzo przyzwoitym wysokim poziomie . Unia Europejska ma co prawda program reindustrializacji , który ma doprowadzić do średniego poziomu około 20 % udziału przemysłu w wytwarzaniu PKB na poziomie Unii. Jednak dla niektórych państw będzie to bardzo trudne zadanie, bo dzisiaj mają 12 – 13 % , a Niemcy mają dzisiaj 25 – 27 % udziału przemysłu w PKB. No i oczywiście są bardzo skutecznym eksporterem produktów tego przemysłu. To nie znaczy , że nie mają inwestycji zagranicznych , przecież wiemy ile jest inwestycji niemieckich choćby w Polsce i gdzie indziej w Europie Środkowej . Pomimo to udział przemysłu niemieckiego w PKB jest tak wysoki jaki jest . Na tle de- industrializacji Rosji, Stanów Zjednoczonych i większości państw europejskich Niemcy stanowią wyjątek . Ta wyjątkowość jest dodatkową szansą dla niemieckiej gospodarki i niemieckiej elity oczywiście , która z tej potęgi będzie korzystać . Nie mówię tego po to by kogokolwiek nastraszyć, bo nie mam takich intencji, ale trzeba liczyć się z tym , że tak będzie . Ponieważ osłabiona jest Francja , gospodarka francuska jest w złym stanie , słabnąca Wielka Brytania i być może dalej się de komponująca oraz rozłożone gospodarczo i bardzo niekonsekwentnie rządzone Włochy , Hiszpania , która z trudem się podnosi z kryzysu zadłużenia wywołanego neoliberalną polityką gospodarczą – no po prostu nie ma nikogo , kto mógłby być równorzędnym partnerem dla niemieckiej potęgi w tej części świata . Mniejsze może być zainteresowanie Stanów Zjednoczonych dla Europy – trzeba się z tym liczyć że tak się stanie . Nieprzewidywalny jest prezydent Trump i może się okazać , że już trochę się nauczył jak ważna jest Europa dla Stanów i świata , ale może się okazać , że jego wewnętrzne kłopoty będą tak duże , że coraz bardziej będzie zmuszony skupiać większość energii na sprawach czysto amerykańskich i z perspektywy wyłącznie amerykańskiej analizować sytuację wtedy kiedy Europa będzie miała charakter takiego układu sił , w którym mamy jednobiegunowy układ mocy w Unii Europejskiej.
A jak Pan postrzega politykę wschodnią owych potężnych Niemiec po zmianie ekipy w Berlinie ?
Bardzo trudno przewidzieć jaką politykę będzie prowadził nowy niemiecki rząd po wyborach w stosunku do Rosji. Niemcy mają zawsze duże skłonności do prowadzenia odrębnej , własnej polityki wobec Rosji i myślę, że część elity niemieckiej jest jeszcze zorientowana mesjanistycznie na temat tego co Niemcy powinni zrobić , osiągnąć , czy zmienić w Rosji. Jeżeli SPD zechce pomóc Rosji wyjść z izolacji, w którą się wpędziła przez awanturniczą i ponad siły politykę Putina, to dla Europy Środkowej będzie poważnym wyzwaniem i bez mądrości strategicznej elit tej części Europy możemy być poszkodowani w tym procesie.
Wygląda zatem na to , że klucze do rozwiązania głównych europejskich problemów znajdują się dziś w Berlinie …
To czy Unia będzie w stanie sobie poradzić ze swoimi problemami kryzysu demograficznego, zadłużenia , imigracji, jakości elit w dużym stopniu będzie zależało od tego , jak będzie przygotowana intelektualnie, jaką wyobraźnię strategiczną będzie miała elita Niemiec i czy sprosta tym oczekiwaniom , które są pod jej adresem kierowane . Tak czy owak pozycja Niemiec będzie rosła i nowa kondensacja mocy w Berlinie nastąpi w ciągu najbliższej dekady. Jak będzie źle w Unii, bo nie będzie się udawało jej reformować i reintegrować, to całą odpowiedzialność będzie się przypisywało Niemcom. To niemiecka Unia i Niemcy są winni wszystkiemu – tak się na południu Europy mówi już teraz i to się może upowszechnić. Jakby się udawało pokonywać te problemy, jakoś je rozwiązywać , metodą prób i błędów, niezbyt szybko ale jednak, to będzie wiadomo , że to jest zasługa oczywiście Niemiec , realnych przywódców Unii.
Dziękuję Panu za rozmowę.
***
Wywiad z Panem Kazimierzem Piechowskim, więźniem hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau i uciekinierem z tego obozu, żołnierzem AK, a w powojennej Polsce, więźniem stalinowskim. Na podstawie brawurowej ucieczki Pana Piechowskiego (wraz z dwoma współwięźniami), stacja BBC nakręciła fabularyzowany dokument, a TVP film dokumentalny.
Rozmowę przeprowadził Piotr Sobolewski.
„Obyś żył w ciekawych czasach !”
P.W.S. Pański życiorys może służyć za żywą ilustrację chińskiej klątwy : ” Obyś żył w ciekawych czasach ” ! Niewątpliwie czasy w których przyszło Panu żyć były aż nadto ” ciekawe ” : wybuch II Wojny Światowej , okupacja , więzienie , obóz KL Auschwitz , partyzantka , znowu więzienie – tym razem stalinowskie … O niemieckich zbrodniach popełnianych praktycznie od pierwszych dni wojny milczy się dzisiaj dyskretnie a z lektury gazet i przekazów TV na ten temat nieodparcie nasuwa się wniosek , że główną – by nie rzec jedyną – zbrodnią na naszym narodzie był mord w Katyniu . Jak wyglądały początki niemieckiej okupacji na Pomorzu , gdzie zastał Pana wybuch wojny ?
K.P. Zaraz po wkroczeniu Niemców , w Tczewie rozpoczęła działalność gestapowska machina wsparta tak zwaną V kolumną . Gestapowcy wyławiali inteligencję , członków różnych związków i organizacji gorliwie denuncjowanych przez niemieckich sąsiadów . Na placu koszarowym codziennie rozstrzeliwano nauczycieli , urzędników państwowych , księży … Jeszcze toczyły się walki gdy w lasach Piaśnicy koło Wejherowa rozpoczęto masowe mordowanie miejscowej ludności , mężczyzn , kobiet , dzieci … Hitlerowcy nie ukrywali swoich zamiarów najpełniej wyrażonych w przemówieniu pomorskiego Gauleitera – A.Forstera : ” Musimy ten naród wytępić od kołyski począwszy ” ! Piaśnickie groby kryją ponad 12 tysięcy pomordowanych a podobnych miejsc kaźni było na Pomorzu wiele : obóz koncentracyjny w Stutthofie , miejsce zagłady dla tysięcy Polaków i więźniów innych narodowości , lasy Szpęgawskie koło Starogardu Gdańskiego gdzie zamordowano około 7 tysięcy osób , głównie mieszkańców Tczewa i Starogardu oraz około 2 tysięcy chorych z Zakładu Psychiatrycznego w Kocborowie . Ale masowa zagłada , która w październiku 1939 roku pochłonęła na Pomorzu dziesiątki tysięcy ofiar, była zaledwie preludium do tego co miało nastąpić – wówczas tego nie wiedzieliśmy …
P.W.S. Jaka była Pańska droga do KL Auschwitz – Birkenau ?
K.P. Od kolegów harcerzy w Tczewie dowiedziałem się , że na nas polują . Harcerzy wyłapywano i mordowano – trzeba było wiać . Wraz z kolegą – Alkiem Kiprowskim – rada w radę postanawiamy uciekać na Węgry a stamtąd do polskiej armii formującej się we Francji . W drogę ruszamy 12 Listopada . Podróżujemy jak się da i czym się da , pociągiem , autostopem , pieszo … Po licznych perypetiach docieramy w końcu między Cisnę a granicę z Węgrami . Nocujemy w chacie przy granicy , od której dzielą nas zaledwie trzy kilometry . Wszystko idzie zgodnie z planem aż do momentu , gdy przy przejściu przez drogę wpadamy wprost na niemiecki patrol . Zatrzymują nas i oddają w ręce gestapo w Baligrodzie . Po 6 dniach przesłuchań w stylu gestapo przewożą nas do więzienia w Sanoku . Wszyscy , z którymi dzielę cele wpadli przy próbie przekroczenia granicy . W połowie marca trafiamy do słynnego więzienia na Montelupich w Krakowie skąd przewożą nas do Nowego Wiśnicza . Ten dawny majątek zamieniano kolejno na klasztor , ciężkie więzienie – teraz jest tam obóz pracy . Jesteśmy w nim do 20 czerwca 1940 roku gdy wraz z grupą 313 więźniów pakują nas do bydlęcych wagonów i ruszamy w nieznane . Po kilku godzinach jazdy pociąg zatrzymuje się , otwierają się drzwi wagonów i wita nas wrzask i ciosy pięściami , kolbami karabinów , kopniaki … Witajcie w KL Auschwitz ! Po dwóch dniach fizycznego i psychicznego znęcania się nad nami i głodzenia kierują nasz transport do pracy . Powitanie jakie nam zgotowano ma na celu zduszenie w nowo przybyłych więźniach duszy , zabicie w nich ludzkiej godności , zamienienie ich w ludzkie strzępy chcące tylko jeść ! Nic więcej ! Tak spreparowanych kierowano do morderczej pracy – budowaliśmy obóz . Rozpoczęły się pierwsze masowe egzekucje – ciała ofiar pochłaniało obozowe krematorium . KL Auschwitz powoli się ” rozkręcał ” …
P.W.S. Był Pan wśród pierwszych więźniów tej fabryki śmierci – kim byli Pana współtowarzysze niedoli ? Jakie warunki panowały w obozie ?
K.P. Niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny Auschwitz od jego założenia w 1940 roku przeznaczony był dla Polaków, można powiedzieć jako więźniów politycznych. Potem rozbudowano go w obóz zagłady, by gazować przemysłowo najpierw Żydów polskich i Polaków żydowskiego pochodzenia oraz ludzi innych narodowości – Cyganów, Rosjan i innych, a potem Żydów z całej Europy. Najmniejsze szanse przeżycia mieli Żydzi , Romowie i jeńcy radzieccy . Ci pierwsi często prosto z transportów trafiali do komór gazowych , 20 tysięczny obóz Romów zlikwidowano w trzy dni , piekła stworzonego wziętym do niewoli żołnierzom radzieckim nie sposób opisać – trafiały się przypadki kanibalizmu. Więźniowie toczyli stałą , nierówną walkę o przeżycie kolejnego dnia . Wiele zależało od pracy do jakiej dostało się przydział – gdy skierowano mnie do pracy w Leichenkommando – wożenia zwłok do krematorium, pożegnałem się już z nadzieją na przeżycie . Obok wyniszczającej , morderczej pracy także ciągłe znęcanie się , bicie … Do tego choroby : tyfus , biegunka … I wszechobecny straszliwy głód , który stale rozdzierał nam wnętrzności . Od jesieni 1941 roku rozpoczęły się masowe egzekucje pod ścianą, zwaną przez więźniów „ścianą śmierci ” na dziedzińcu bloku 11 . Głównym „aktorem ” był tam SS – Rapportführer Gerhard Palitzsch , który osobiście strzałem w tył głowy zamordował kilka tysięcy ludzi . Przełom w moim obozowym życiu nastąpił na początku 1942 roku , kiedy to kapo Otto Küsel – Niemiec – skierował mnie do pracy do komanda pracującego w głównych magazynach SS . Ten kapo to dobry człowiek , który starał się pomóc szczególnie młodym więźniom. To była ciężka praca, lecz pod dachem, a to sprawiło , że powoli wróciłem ” między żywych ” .
P.W.S. W jaki sposób znalazł się Pan w gronie ludzi , którzy pomimo potwornego terroru panującego w obozie potrafili zaplanować – i zrealizować ( ! ) – ucieczkę z tego piekła ? Jak udało wam się uciec ?
K.P. W naszym komandzie pracy byli też dwaj więźniowie pracujący w umiejscowionym obok magazynów SS warsztacie samochodowym : Ukrainiec Eugeniusz Bendera nr obozowy 8502 oraz Józef Lempart nr 3419 . J.Lempart – ksiądz z Wadowic – spokojny , zrównoważony , facet z zimną krwią . E.Bendera – silny , piekielnie odważny , mechanik samochodowy niezrównany w swoim fachu . Naprawiał samochody , przy których niemieccy mechanicy okazywali się bezradni ! To on utrzymywał je „na chodzie ” . Kiedy naprawił jakiś samochód musiał nim przejechać kawałek obozowymi uliczkami żeby sprawdzić , czy wszystko dobrze działa . Jeździł sam , bez obstawy SS ! Na początku maja Genek Bendera zwierzył mi się , że dostał cynk o wpisaniu go na listę więźniów przeznaczonych na śmierć . Jak myślisz – zapytał – czy można się stąd jakoś wyrwać ? W pierwszej chwili pomyślałem , że to szaleństwo , ale później zacząłem o tym coraz poważniej myśleć . Genek zobowiązał się , że przygotuje na naszą ucieczkę samochód . W międzyczasie odkryłem , że na drugim piętrze magazynu w którym pracujemy znajduje się magazyn mundurowy SS a w nim wszystko czego dusza zapragnie : bielizna , mundury , broń … Zdobycie tej wiedzy kosztowało mnie kilka bolesnych kopniaków , ale oto mamy już dwa mocne punkty naszej ucieczki : samochód , mundury , broń … Trzeba jeszcze wymyślić sposób dostania się do magazynu . A czas nagli ! Rozwiązanie nasunęło się przypadkiem samo . Przy rozładunku koksu do bunkra kotłowni przy magazynach odkryłem , że stalowe klapy zamykające włazy do bunkra zamykane są od środka na śruby . Po skończonym rozładunku sam nakręcałem na te śruby nakrętki . Jakie to proste ! Pozostał do rozwiązania jeszcze jeden problem : w wypadku ucieczki z bloku za każdego uciekiniera rozstrzeliwano 10 więźniów z tego bloku , a w przypadku ucieczki z komanda pracy – 10 więźniów z tego komanda. Tu rozwiązanie problemu nasunęło się błyskawicznie : musimy uciec jako członkowie fikcyjnego komanda ! Aby stworzyć takie komando potrzeba nam jeszcze dwóch towarzyszy : jednym zostaje Józek Lempart pracujący wraz z Genkiem a drugim Staszek Jaster z Warszawy nr 6438 , potężne chłopisko , harcerz . Rozpisujemy role , uzgadniamy ostatnie szczegóły . Nasz plan jest bardzo ryzykowny , ale czy można uciec z obozu koncentracyjnego bez ryzyka ? Nadchodzi godzina próby . Jest sobota , 20 czerwca 1942 roku . W sobotę SS-mani pracujący w magazynie kończą pracę o 12.00 i wyjeżdżają do domów . W trakcie pracy wchodzę do bunkra i odkręcam nakrętkę na śrubie pod stalową klapą włazu . Wracamy z komandem do obozu . Jeszcze tylko krótka odprawa i ruszamy ! Idziemy za kuchnię skąd bierzemy wóz pełen różnych śmieci i odpadków . Zakładam na rękę żółtą opaskę Vorarbeitera i ruszamy do bramy Arbeit macht frei. Melduję SS – manowi wyjście do pracy . Co tam macie ? – pyta wartownik . Śmieci a z powrotem mamy przywieźć płyty przed blok 2 . Akurat robiono tam drobne naprawy . Kiwnął głową . Przejeżdżamy . Po drodze porzucamy wóz . Genek idzie do warsztatu i pokazuje nam Steyera 220 – czarny kabriolet komendanta . Idźcie do magazynu – ja na dany sygnał podjeżdżam samochodem pod rampę – mówi Genek . Biegniemy , po krótkiej szamotaninie otwieramy właz . Ostatni zasuwa za sobą klapę . Łomem wyważamy drzwi z bunkra do magazynu , potem drzwi magazynu Bekleidungskammer. Przebieramy się w mundury SS , bierzemy broń krótką , automaty , granaty , amunicję . Znosimy to wszystko na dół do drzwi gdy słyszymy warkot silnika samochodu . Silnik milknie przed drzwiami magazynu . Patrzymy przez szparę : z samochodu wysiadają Niemcy, rozmawiają … Wejdą , nie wejdą ? Nie wchodzą , siadają do samochodu i odjeżdżają . Staszek daje przez okno sygnał i Genek podjeżdża samochodem . 60 metrów od nas jest posterunek , wartownik widzi nas i my jego . Genek wyskakuje ze Steyera , zrywa czapkę i markuje meldunek . Wskazuję mu drzwi . Mam mundur Untersturmführera – reszta to szeregowi SS-mani . Biegiem wpada do magazynu gdzie przebiera się w przygotowany mundur . Józek i Staszek w tym czasie przenoszą do samochodu broń i amunicję . Genek siada za kierownicę i jedziemy w kierunku szlabanu. Mamy jakieś 70 metrów – szlaban na dole , 40 , 30 – wartownicy nadal siedzą . Genek redukuje na pierwszy bieg – ledwo się toczymy, 15 , 10 … W myślach żegnam się już z Mamą , kiedy czuję mocne uderzenie w kark i szept : Kazik ! Zrób coś ! Oprzytomniałem , otwieram drzwi samochodu , wystawiam ramię , żeby zobaczyli dystynkcje i krzyczę : Otwierać ! Śpicie , czy co ? Ile mam czekać ?! Wartownik biegiem dopada szlabanu i korbą go podnosi … Wolno przejeżdżamy. – Heil Hitler! – pozdrawiają nas unosząc ręce.
Jesteśmy wolni ! W okolicach Makowa Podhalańskiego skręcamy w leśną drogę – nie możemy bez końca defilować głównymi trasami – Niemcy na pewno już nas szukają . Przy próbie sforsowania płytkiego potoku auto staje . Zabieramy broń i zagłębiamy się w las – pierwsza noc na wolności ! Po kilku dniach jesteśmy już w Generalnej Guberni idąc górami na wschód.
Chcemy dotrzeć do Czortkowa w rodzinne strony Genka . Idziemy w dół Czarnego Potoku z nurtem po lewej stronie . Po naszej stronie stoi maleńka góralska chata , wchodzimy do środka aby się czegoś napić . Ledwo weszliśmy do chaty a tu widzimy jak w górę potoku idą SS-mani z bronią gotową do strzału ! Wiedzieli gdzie nas szukać – ktoś widać dał im cynk . Przechodzą w odległości kilkunastu metrów od „naszej” chatki i idą dalej . Opuszczamy chatę , przechodzimy przez potok i na przełaj maszerujemy byle dalej od tego miejsca . Śpimy w łanie zboża . Wieczorem ruszamy dalej ale rozchorował nam się Józek Lempart – prosi , aby go zostawić . Nie możemy tego zrobić. Zostawiamy Józka w pobliskiej plebanii. W trójkę idziemy dalej . Nocujemy u jakiegoś gospodarza , który informuje nas , że Niemcy intensywnie nas szukają . Daje nam cywilne ubrania i pali nasze mundury . Po kilku dniach w drodze odłącza się od nas Staszek , który decyduje się wracać do Warszawy , gdzie – jak mówi – jest jego miejsce . Wędrujemy z Genkiem dalej – zaczynają się tereny w większości zamieszkałe przez ludność ukraińską . Sytuacja dla mnie jest groźna, dowiadujemy się, że Ukraińcy mordują Polaków. Zawracamy. Zdążamy do znajomych Genka w małej wsi Lasek. Cała wieś to kilka chałup i młyn wodny . Znajomi Genka ukrywają nas w stodole , odkarmiają … Po dwóch tygodniach Genek dostaje Kennkarte na nazwisko Stefan Pidruczny i rusza dalej na wschód – do swoich . Ja zostaję – pierwsze niebezpieczeństwo minęło .
P.W.S. Jak widać życie potrafi pisać takie scenariusze jakich nie wymyśli żaden scenarzysta ! Jakie były Pana dalsze losy w okupowanym kraju ?
K.P. Musiałem ewakuować sie od moich gospodarzy , gdyż to miejsce nie było całkiem bezpieczne – do młyna często przyjeżdżali Niemcy po mąkę . Postanowiono przerzucić mnie do odległej o 14 km wsi gdzie mieszkał szwagier moich gospodarzy. Taka okazja nadarzyła się kiedy przyjechał po mąkę . Miałem mu pomagać w gospodarstwie i ani mru , mru o tym , że jestem uciekinierem z Auschwitz ! Uprzedzono mnie , że dekonspiracja przed gospodarzem skończy się dla mnie koniecznością nowej tułaczki . Tak oto zostałem – teraz już jako Władysław Sikora – parobkiem w gospodarstwie . Wszystkiego musiałem się uczyć od podstaw – przecież byłem „miastowy” ! Nic dziwnego , że wkrótce domyślono się , że nie jestem tym , za kogo się podaję – musiałem wyznać , że jestem uciekinierem z Auschwitz . Ci zacni ludzie załatwili mi Kennkarte na moje nowe nazwisko i kontakt z oddziałem partyzanckim . Złożyłem akowską przysięgę i … do lasu ! Walczyłem w oddziale „Garbatego” , dwa razy byłem ranny raz pod Radoszycami a drugi pod miejscowością Końskie . Bywało różnie , ale przeżyłem . Szczęście ? Przeznaczenie ? Modlitwy Matki ? Pewnie wszystko po trochu …
P.W.S. Wojna się skończyła , zaczynała się odbudowa kraju , który leżał w gruzach ale … miejsce hitlerowców zajęła stalinowska „bezpieka” . Jak Pan przeżył ten kolejny okres terroru ?
K.P. W Maju 1945 roku wróciłem do rodziców , których zastałem w opłakanym stanie . Niemcy wyrzucili ich z domu tak jak stali i zatrudnili w dużym – kilkaset hektarów – gospodarstwie rolnym w okolicach Tczewa . Przez całą okupację mieszkali w … wydzielonym boksie w oborze ! Nie podpisali Volksliste … Ocalał także mój kolega Alek , z którym rozpoczynałem swoją wojenną gehennę – to on opowiedział mi co się działo w obozie po naszej ucieczce . Istna furia ! Nawet komisja z Berlina przyjechała sprawdzić jak coś takiego było możliwe ! Alkowi też udało się uciec – 22.09.1942 roku wyskoczył w pełnym biegu z ciężarówki wiozącej więźniów do pracy . Potłukł się okropnie , ale nawiał ! Trzeba było żyć dalej , pracować , uczyć się … Zapisałem się na studia na Politechnice Gdańskiej ale długo sobie nie postudiowałem – po pierwszym semestrze „zapuszkowała” mnie „bezpieka” . Zrobili rewizję i „znaleźli” pistolet , który sami podrzucili ! Dostałem 10 lat ! Na ironię losu zakrawa fakt , że ja , więzień Auschwitz , spotkałem w więzieniu … byłego Gauleitera Pomorza – A.Forstera ! Ten , który nawoływał do wytępienia Polaków „od kołyski” czekał na swoją kolejkę do szubienicy . Powieszono go w 1950 roku . Mnie wypuszczono po śmierci Stalina w 1953 roku . Po siedmiu latach ! A potem ? Wróciłem na uczelnię – przyjęto mnie za trzecim podejściem – już za Gomułki . Skończyłem studia , zacząłem pracować w Stoczni Gdańskiej , potem w Hydrosterze , gdzie najpierw szefowałem Działowi Postępu Technicznego a potem Zakładowi Doświadczalnemu . W 1970 roku robotnicze protesty na Wybrzeżu stworzyły po raz pierwszy przestrzeń do działania opozycji – dalszy ciąg znamy . A pozostali towarzysze ucieczki z Auschwitz ? Staszek Jaster zginął w czasie okupacji w Warszawie , Józek Lempart nie wrócił już do stanu duchownego , założył rodzinę , miał dzieci … Zginął w 1947 roku pod kołami autobusu w Wadowicach . Eugeniusz Bendera osiadł po wojnie w Warszawie – odwiedzaliśmy się wzajemnie . Miał problemy rodzinne , zaczął pić , zmarł …
P.W.S. Po przejściu na emeryturę nie ograniczył Pan swojej aktywności życiowej a wręcz przeciwnie, zaczął Pan realizować swoje marzenia jakby goniąc młodość zabraną Panu przez lata wojny i stalinowskich represji – został Pan podróżnikiem ! Ponadto – jak „uprzejmie donosi” nasz wspólny kolega – Jurek Tarasiewicz – regularnie grywa Pan w brydża , a ostatnio gościł Pan na spotkaniach w Niemczech, szczególnie z młodzieżą … Jak znajduje Pan na to wszystko czas i siły ?
K.P. Istotnie od 1979 roku , czyli od przejścia na emeryturę zacząłem z żoną zwiedzać świat . Zawsze o tym marzyłem ! W realizacji tych marzeń pomógł przypadek : kupiłem wraz z kolegami za marne grosze 5 hektarowe gospodarstwo rolne bez zabudowań, które to podzieliliśmy między siebie. Mnie przypadł niecały hektar. Po kilkunastu latach teren ten przeznaczono pod budownictwo i jego cena poszybowała niebotycznie w górę ! Cóż było robić ? Sprzedałem tę swoją ziemię wraz z domem, który zdążyliśmy zbudować, za całkiem okrągłą sumkę i zacząłem podróże z żoną po świecie ! Byłem już w przeszło 60 krajach świata na wszystkich kontynentach i – jeżeli zdrowie pozwoli – nie zamierzam na tym poprzestać ! Co do brydża … Mamy taką koleżeńską ligę brydżową , gramy na przemian u siebie w domach albo w klubie ZNP w Gdańsku . Wspomniany tu przez Pana Jurek Tarasiewicz jest duszą tego przedsięwzięcia i dodatkowo prowadzi bardzo dokładne statystyki . Raz do roku spotykamy się wszyscy – wraz z żonami – na uroczystym obiedzie w „Newskiej” gdzie podsumowujemy zakończony sezon i … zaczynamy kolejny ! Gramy po 50 groszy od punktu , więc na jednym posiedzeniu można „wygrać” lub „przegrać” od kilku , do – w porywach – kilkunastu złotych , choć z reguły bilans kręci się koło zera . Wspomniał Pan o wykładach , na które zaproszono mnie do Niemiec … W trakcie jednego z nich poinformowałem szanowne audytorium , że w ich ojczyźnie opatentowano piec do masowej kremacji zwłok , którego „wydajność” idzie w tysiące ciał na dobę ! Pokazałem rysunki techniczne , list patentowy … Potem podałem datę rejestracji tego patentu : 1952 rok ! Siedem lat po wojnie ! Obłęd !! Szkoda , że nie słyszał Pan tej ciszy jaka potem nastąpiła … Nikt nie chciał już zadawać żadnych pytań . Uważam , że dla nas , byłych więźniów mówienie o piekle stworzonym ludziom na ziemi przez innych ludzi jest moralnym obowiązkiem . Nigdy nie wolno o tym zapomnieć ! A z roku na rok jest nas coraz mniej – wkrótce nie będzie już żyjących świadków tej tragedii, więc dopóki żyję , będę dawał świadectwo prawdzie .
P.W.S. Dziękuję Panu za rozmowę i życzę wielu lat w zdrowiu i sił do realizacji coraz to nowych celów .